poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Marudny człowiek

Jest tak potwornie gorąco, że normalnie czuję jak mózg mi się gotuje. Coś strasznego. I nawet nie mam się komuś wyżalić. Przykład? Oglądamy z tatą prognozę, zapowiadane powyżej trzydziestu. Tata: "Super! Tak ma być, niech będzie jak najwięcej!" Mama: "No nareszcie trochę słoneczka!" Trochę? Litości, naprawdę. Lubię wysokie temperatury, ale nie kiedy po wyjściu na pięć minut na zewnątrz wracam zlana potem z włosami przyklejonymi do twarzy i wypijam dziennie duży dzbanek wody. Naprawdę, nie wiem skąd mi się wzięła niechęć przylejania się za każdym razem do siedzenia i bólu głowy po każdym dniu, kiedy muszę spędzić dłuższy czas na zewnątrz. Może Wy wiecie? Mam ochotę czasami naprawdę zapakować rodziców w karton i wysłać ich do Włoszech. I niech zabiorą ze sobą te upały, skoro je tak bardzo kochają.
A tak w ogóle byłam dzisiaj w bibliotece, oł. Sukces jak dla mnie. Ale naprawdę. Nie wiem jak to się dzieje,   na świecie jest tyle ciekawych książek. Każdego roku wychodzą ich tysiące, jeżeli nie miliony. I znajdują się one we wszystkich miejscach tylko nie w mojej Bibliotece publicznej. Kocham to, normalnie. Niech mnie ktoś przytuuuuuuuuuuuuuuuli!
No ale czytam, coś co wiem, że mi się totalnie nie spodoba, ale czy to ważne?
A tak w ogóle to tracę życie. Jak zawsze. Misja z cyklu: masz dużo czasu i dużo pomysłów do zrealizowania, ale najlepiej, Nikola siedzieć na dupci i nic nie robić. Od ostatnich wakacji jestem mistrzem. Wcześniej można mnie było wyciągnąć na rowery/colę/po prostu posiedzieć na kortach ze znajomymi, teraz. Hehe, nie wyobrażam sobie. Już nie ten etap. I naprawdę, zadziwia mnie fakt, że nie brakuje mi tego.  Taaaak. Dlaczego ja to kocham? Nauczyłam się "odpoczywać" na zasadzie nicnierobienia. Po prostu, nie mam na nic siły, nie mam na nic ochoty.
Żałosne, taak. Owszem. Ale cieszę się tym stanem póki mogę, magiczna data trzeciego września już bliziutko. Potem nawet nie będę pamiętać jak nazywa się moja babcia. Chyba powinnam sobie zapisywać takie rzeczy w kalendarzu.
Ale chcę wrzesień, mimo że wiem. To będzie koniec pewnego okresu mojego życia. I wszyscy będą wymagać ode mnie ODPOWIEDZIALNOŚCI i INTELIGENCJI i ZACHOWYWANIA SIĘ JAK DOROSŁY. Nie byłam jakoś wybitnie rozrywkowym dzieckiem, nie zlatywałam z trzepaka osiem razy na dzień, nie siedziałam do dwudziestej na podwórku z gromadą równie popieprzonych dzieci, nie rzucałam jabłkami w koty, ani nie gotowałam dżdżownic w deszczówce (powiedzcie to cztery razy szybciej!). Ale dorosłości się trochę obawiam. Bo to JUŻ teraz.
Ten okres jest chyba najgorszy i najfajniejszy zarazem. Esencja. Jakby ktoś przepuścił przez sączek moje życie, odlał to co niepotrzebne. Wszystko i to skumulowane do granic. Potem będzie tylko gorzej i gorzej...
Niech mnie ktoś przytuuuuuli! *again*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz